sobota, 30 marca 2013

Rozdział VII "Last Friday Night..."

Znowu musieliście sporo czekać na ten rozdział i za to serdecznie przepraszam.
Oczekuję jednak większej ilości komentarzy niż przy poprzednim poście.
Mam nadzieję, że się spodoba :)

~Autorka

__________________________________

Delikatne promienie przeświecały przez wschodnie okna dormitorium i łagodnie oświetlały bladą twarz brązowowłosej Gryfonki, jednocześnie budząc ją ze snu.
Leżała na czymś przyjemnym i ciepłym, wtuliła więc się w to i powoli wdychała cierpki cytrynowy zapach.
- Po wczoraj nadal ci mało przytulania? - usłyszała nagle szept przy swoim uchu.
Dziewczyna zerwała się do pozycji siedzącej, ale nagle poczuła w głowie ogromny ból, który zmusił ją do położenia się z powrotem.
Leżała w samej bieliźnie na Tedzie, który miał na sobie tylko jeansy. Hermiona próbowała się podnieść, ale chłopak skutecznie jej to uniemożliwił i przyciągnął blisko do siebie.
- Co się wczoraj stało?! Czemu jestem półnaga w twoim łóżku, w twoim dormitorium?! - dopytywała się brunetka.
- Spokojnie, gdybym cię nie powstrzymał siłą byłabyś zupełnie naga. I uprzedzając twoje pytanie: do niczego nie doszło. - odpowiedział chłopak. - Czyli mówisz, że nic nie pamiętasz?
- Pamiętam wszystko do momentu, kiedy graliśmy w tą dziwną grę...
- A pamiętasz jak się zakończyła?
- Nie bardzo. Możesz mnie w końcu puścić?! - odparła.
- To może ci przypomnę. - powiedział, po czym złapał dziewczynę za ramiona i przywarł do jej ust swoimi.
Hermiona jakby dostała olśnienia. Ted wygrał. Zadał pytanie. Źle odpowiedziała. Zadał zadanie. Pocałowała go.
Pocałowała go.
A teraz on całuje ją.
Hermiona wytrzeszczyła oczy. Całuje ją. To znaczy, że mu się podoba. Ale czy na pewno? Już dużo razy pomyliła się co do chłopaków. Zawsze chcieli jednego. Może z wyjątkiem Rona. On chyba za bardzo nie wiedział czego chce.
Ale co z Ted'em? Czy on chce tylko jednorazowej zabawy, czy poważnego związku?
Hermiona delikatnie odepchnęła chłopaka i spojrzała mu w oczy.
- Muszę wiedzieć. - powiedziała. - Już wiele razy byłam zraniona i muszę mieć pewność. To tylko jednorazowy pocałunek czy naprawdę ci zależy?
Ted westchnął.
- Za kogo mnie masz? - spytał. - Nie całuję nikogo bez powodu.
- Ale jesteś Ślizgonem. To do was nie podobne...
- Hermiona, naprawdę chcę z tobą być. Nie wierzysz mi?
- Masz jeden dzień, żeby to udowodnić. - odrzekła. - A teraz gdzie moje ciuchy i twój eliksir na kaca?

***

Draco stał w pokoju wspólnym, oparty o tył kanapy, jadł jabłko* i od niechcenia rzucał dookoła zaklęciami czyszczącymi, gdy otworzyły się drzwi jednego z dormitoriów. Chłopak spojrzał w tamtą stronę i ujrzał (w jego subiektywnej opinii) prawdziwą boginię.
Była to pewna długonoga brunetka, ze skołtunionymi włosami i rozmazanym makijażem. Ubrana była jedynie w wiele za duży na nią męski t-shirt. Zaraz, zaraz. MĘSKI t-shirt? I to nie byle jaki, bo należący do Teodora Nott'a!
W blondynie wezbrała się tak ogromna wściekłość, jak chyba jeszcze nigdy w jego życiu.
Hermiona za to czuła się tak niezręcznie i niekomfortowo, że dosłownie płonęła ze wstydu.
- Yyyy, Draco... - odchrząknęła. - Widziałeś tu gdzieś może moją sukienkę?
- Tam są zostawione ciuchy. - wskazał dłonią, z dziwnym chłodnym wyrazem oczu.
Hermiona poczuła ukłucie winy. Stwierdziła, że powinna Draco wytłumaczyć co się wczoraj stało. Ale niby dlaczego? Zrezygnowała z tego pomysłu i nieśmiało podeszła do sterty ułożonej w rogu pomieszczenia, po czym zaczęła ją przeszukiwać. Przerzuciwszy połowę ubrań nadal nie znalazła tego czego szukała i zaczęła już tracić nadzieję.
- Znalazłaś? - spytał Ted, który właśnie wyszedł z dormitorium.
- Jeszcze nie. - odparła.
- Pewnie ruda ci wzięła. Chodź, odprowadzę cię do wieży Gryffindoru, a jeśli Draco ją znajdzie, to ci zaniosę. - wskazał na chłopaka, który miał teraz jeszcze chłodniejszą minę.
- No nie wiem. Nie widzi mi się chodzenie po korytarzach w za dużej koszulce i szpilkach. A jak ktoś mnie zobaczy?
- Jest szósta rano w niedzielę. Kto mógłby cię zobaczyć?
- No dobra. - zgodziła się. - Ale mogę pójść sama.
- Nawet nie ma mowy. - odparł i wyciągnął dziewczynę za drzwi.

***

Hermiona siedziała przy stole i jadła śniadanie razem z Ginny, ale myślami była daleko w lochach Ślizgonów. Gdy wróciła o świcie do dormitorium, Ginny wciąż spała, więc nic nie wiedziała o tym gdzie brunetka spędziła ostatnią noc.
Jednak Hermiona nie była tak bezpieczna jak myślała. Już tak długo przyjaźniła się z rudą, że ta zawsze wyczuwała, kiedy dziewczynę coś gryzło. I to była właśnie ta chwila.
- Powiesz mi o co chodzi czy mam kopać? - spytała prosto z mostu Wiewióra.
- O co chodzi z czym? - mruknęła niewyraźnie Hermiona, jednocześnie patrząc w bliżej nieokreślony punkt nad głową swojej rozmówczyni i rozgrzebując swoją jajecznicę widelcem.
- Czyli muszę kopać... - westchnęła dziewczyna. - Wyszliśmy z Harrym przed tobą, bo nie mogliśmy cię znaleźć, a w dormitorium cię nie było. Jednak jak się obudziłam spałaś w swoim łóżku. Jak długo po naszym wyjściu tam jeszcze zostałaś?
Hermiona wbiła wzrok w swój talerz.
- Wyszłam tuż po was, Draco mi powiedział, że wyszliście. - wymamrotała.
- Och kotku, obie wiemy, że nie umiesz kłamać. - odparła Ginny, unosząc jej podbrudek tak, że teraz patrzyły sobie w oczy. - Pytam ostatni raz: jak długo po nas zostałaś u Ślizgonów?
Hermiona mocno zacisnęła usta i mimowolnie się zaczerwieniła.
- Na brodę Merlina, ty zostałaś tam całą noc, prawda? - prawie krzyknęła ruda.
- Ciszej! Ginny ja cię kiedyś zabiję. - zagroziła brunetka. - A można wiedzieć co ty i Harry robiliście jak wróciliście do wieży?
- Poszliśmy spać. - odparła, a po zobaczeniu uśmiechu przyjaciółki, dodała: - Osobno. Poza tym nie zmieniaj tematu, co ty tam robiłaś i z kim? Z Draco? Na pewno z Draco.
- Co ty tworzysz? Chyba żartujesz.
- No to z kim... - zaczęła, ale przerwali jej Harry i Ted, którzy właśnie się przysiedli.
- Pięknie dziś wyglądasz. - powiedział ten drugi w stronę Hermiony, co dla reszty towarzystwa było dość podejrzane zważywszy na fakt, że dziewczyna była ubrana w powycierane dżinsy i starą koszulę swojego taty.
- Yyy, dziękuję? - odparła brunetka, jednocześnie posyłając chłopakowi spojrzenie mówiące, żeby próbował dalej bo to nie wystarczy.
- Czy to nie jest Dziki? - spytał Ted, wskazując w stronę stołu nauczycielskiego.
Przy jego prawym końcu rzeczywiście siedział niejaki Blaise Zabini.
Harry automatycznie zaczął swoim "groźnym wzrokiem" próbować wypalić brunetowi dziurę w mózgu. Za to Ginny wytrzeszczyła oczy szukając pomocy u Hermiony.
- Co on tu robi? - spytała brunetka, ale nie dane jej było usłyszeć odpowiedzi od nich, bo na podium weszła właśnie profesor McGonnagal.
- Proszę o uwagę! - krzyknęła. - Muszę ze smutkiem wam oświadczyć, że pani Pomfrey, po swoim wczorajszym zasłabnięciu postanowiła odejść na emeryturę.
Po całej sali dało się usłyszeć zasmucone głosy. Wszyscy, łącznie ze Ślizgonami uwielbiali tą staruszkę.
- Jednakże, mam też dobrą wiadomość. Otóż miejsce pani Pomfrey w Skrzydle Szpitalnym zajmie pan Blaise Zabini.
Wszyscy zaczęli  klaskać, a Ginny odniosła wrażenie, że brunet wpatruje się właśnie w nią.

*Przykro mi, ale Drapple zryło mi psychikę ;)